Cuda-wianki: Requiem Mozarta, czyli jak zabrać na pokład samolotu broń biologiczną

Requiem…

W Wielką Sobotę wróciłem z Krakowa. Powodem wyjazdu było wykonanie „Requiem” Mozarta podczas tegorocznej edycji festiwalu Misteria Paschalia. Pojechałem tam z rodziną i przyjaciółmi. Plan był morderczy. W ciągu 24 godzin chcieliśmy połazić po Krakowie, zjeść śniadanie w Charlotte, wypić piwo w Ursa Maior, posmakować żydowskiej kuchni na Kazimierzu i posłuchać orkiestry Les Musiciens du Louvre i chóru Cor de Cambra del Palau de la Música Catalana, w odkrywczej jak zwykle (choć tym razem nie do końca przekonującej) interpretacji wybitnego francuskiego dyrygenta (z polskimi korzeniami) Marka Minkowskiego.

Minkowski zaprezentował „Requiem” w edycji H. C. Robbinsa Landona, która jest poprawioną wersją tradycyjną Franza Xaverego Süssmayra – ucznia Mozarta, który ostatecznie dokończył jego dzieło. Na koniec Minkowski, prowadząc tylko chór i pierwsze pulpity orkiestry, wykonał „Ave Verum Corpus” – krótki motet, który Mozart skomponował niespełna pół roku przed swoją śmiercią. Mark Minkowski zatopił wykonanie w medytacji, wyciszył emocje mszy żałobnej i pozostawił nas w refleksji. Koncert zadedykowany został pamięci Nikolausa Harnoncourta (niedawno zmarłego prekursora historycznych wykonań muzyki dawnej), a także ofiarom ostatnich zamachów w Brukseli. Minkowski mówił bez złości, z zadumą. Bliżej istoty chrześcijaństwa.

… i broń biologiczna

Aby wystarczyło czasu na realizację całego planu, postanowiliśmy do Krakowa polecieć. Półgodzinny lot i promocyjne ceny biletów okazały się wystarczającą zachętą.

Po zamachu w Brukseli kontrola na lotniskach była wzmożona. Naszej przyjaciółce, Ani, w drodze powrotnej (!), zarekwirowano krem Nivea. Widocznie zezwolenie na używanie tej marki kosmetyków otrzymało tylko województwo Małopolskie.

To nie wszystko. Po powrocie okazało się, że mój syn Piotrek (nawiasem mówiąc – uczeń technikum lotniczego) postanowił wykorzystać lot do głębszego przetestowania kontrolerów. Nie dość, że przepuścili go ubranego w strój narodowców, z flagą Polski na ramieniu (przekonywał mnie, że to kurtka lotnicza, ale ja mu nie wierzę), to jeszcze pozwolili przewieźć w szkolnym plecaku broń białą i biologiczną. Ta druga miała nieregularne kształty i kolor zielono-czarny. W jego interpretacji to nie była żadna broń tylko połamane cyrkle i spleśniała, miesięczna kanapka z chleba pszennego, masła, sera i wędliny. Ale ja mu nie wierzę.

I jak tu czuć się bezpiecznie?

Robert Majewski.

Fot. www.example.pl