Warszawskim tropem Davida Bowiego. Wspomnienie i pożegnanie artysty

4 maja 1973 r. polskie gazety odnotowały jedynie nowy sygnał muzyczny „Dziennika Telewizyjnego” autorstwa Wojciecha Kilara, remont Dworca Centralnego w Warszawie i przyjazd do Polski światowej sławy architekta Oscara Niemeyera. O tym, że dzień wcześniej spacerował po Warszawie David Bowie dowiedzieliśmy się 4 lata później. W 1977 roku ukazała się jego płyta „Low”, a na niej polski akcent – przepiękna kompozycja „Warszawa”. 

Bowie dotarł do Warszawy, podróżując pociągiem z Moskwy. Do Anglii chciał wracać samolotem, ale bał się tej podróży. – Miałem wizję śmierci w katastrofie lotniczej – tłumaczył. W Warszawie wysiadł na Dworcu Gdańskim. Miał niecałą godzinę. Dotarł na Plac Komuny Paryskiej – dziś Wilsona. Niewiele wiemy co robił w Warszawie – chyba jedynie to, że w sklepie płytowym kupił kilka czarnych krążków. Wśród nich była płyta Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk”, a na niej utwór „Helokanie” Stanisława Hadyny. To on zainspirował Bowiego do napisania „Warszawy”. Od tej piosenki z kolei pochodzi nazwa brytyjskiej grupy Warsaw, później znanej jako Joy Division.

Berlin
Album „Low” otwiera słynną, Trylogię Berlińską Bowiego. Paradoksalnie „Low” w większości nagrano w Paryżu – w Château d’Hérouville – studiu wybudowanym w miejscu spotkań Fryderyka Chopina i George Sand. Dopiero pod koniec września muzycy przenieśli się do położonego w bezpośrednim sąsiedztwie muru berlińskiego Hansa Tonstudio. “Z reżyserki świetnie było widać mur i wieżyczki strzelnicze z żołnierzami” – wspominał producent “Low” i trzynastu innych płyt Bowiego, Tony Visconti. Żołnierze wyposażeni byli w ogromne lornetki, którymi podglądali muzyków pracujących nad płytą.

Pewnego dnia Bowie zapytał inżyniera dźwięku czy to mu nie przeszkadza, w każdej chwili żołnierze mogli otworzyć do nich ogień. – Można się przyzwyczaić – odparł i na dowód swoich słów wziął do ręki lampę, skierował ją w stronę okna, wystawił język i zaczął podskakiwać. W tym momencie Bowie i Visconti zanurkowali pod stół, wrzeszcząc żeby przestał.

Berlin uratował Bowiemu życie. Uciekł tu od zasypanego kokainą Los Angeles. Berlin nie oznaczał jedynie zmiany miejsca zamieszkania – był też zmianą w myśleniu o muzyce. Do Berlina Zachodniego przyciągnął Bowiego duch wolności. Miasto, zarazem bałaganiarskie i trochę zaniedbane, dało mu wyjątkową możliwość rozwinięcia skrzydeł.
Miasto-duch czyli Berlin raz jeszcze

Bowie powrócił do Berlina blisko cztery dekady później. W dzień swoich 66. urodzin, 8 stycznia 2013 r. zaprezentował ”Where Are We Now?” – utwór promujący jego album ”The Next Day”. Piosenka jest melancholijną wycieczką po mieście, którego nie już nie ma; po mieście „w którym łatwo się zgubić, ale i odnaleźć samego siebie”. Kamienica, w której mieszkał przy Hauptstrasse 155 zmieniła swoje przeznaczenie, klub „Dschungel” został zamknięty, a mur berliński sprzedaje się turystom w sklepach z pamiątkami. Wówczas nikt się nie spodziewał, że była to jego przedostatnia artystyczna podróż.
Blackstar czyli powrót do siebie

Dokładnie trzy lata później, 8 stycznia 2016 r., wydana została – jak się okazało dwa dni później – ostatnia płyta Bowiego, złowieszczo zatytułowana „Blackstar”. Nikt nie przypuszczał, że od osiemnastu miesięcy trawi go śmiertelna choroba.

Pierwsze przesłuchanie albumu dowodziło wręcz, że Bowie niewiarygodnie prze do przodu, jakby wiek biologiczny nie miał nic do rzeczy. Doskonałe kompozycje, głębokie i wieloznaczne teksty, nowoczesne aranżacje, synergia z jazzowym zespołem Donny’ego McCaslina, stworzyły genialną płytę. Tytułowa kompozycja otwiera album w wielkim stylu, w nowofalowym „Lazarusie” Bowie osiąga emocjonalne wyżyny, i tylko nad finałowym I Can’t Give Everything Away” unosiło się coś niepokojącego – jakieś czarne credo Bowiego.

„Seeing more and feeling less / Saying „no” but meaning „yes” /[…] That’s the message that I sent”. Słuchając tej frazy miałem nadzieję, że Bowie nie zamilknie, że to kolejna w jego stylu zabawa w “kotka I myszkę” ze słuchaczami. Niestety, tym razem Bowie odleciał na zawsze na swoją gwiazdę – mam nadzieję, że niekoniecznie czarną. Być może więcej o tym mógłby powiedzieć astronauta, komandor Chris Hadfield, który na międzynarodowej stacji kosmicznej nagrał najsłynniejszą kompozycję Bowiego „Space Oddity” – „Osobowość kosmiczna”.

 

Autor: Robert Majewski

Fot. David Bowie w 1996 roku (Leonhard Foeger / REUTERS) – wiadomości.gazeta.pl