Czy tak wysoka frekwencja powinna budzić podejrzenia? Czy weryfikacja przeprowadzona przez urząd miasta pozwoli na rozwianie wątpliwości? Czy w końcu głosowanie może zostać unieważnione? Próbujemy znaleźć odpowiedzi na te pytania.
W zeszłym tygodniu biuro prasowe urzędu miasta poinformowało, że w ramach Budżetu Obywatelskiego 2014 głos oddało 44,5 tysiąca mieszkańców. Taka liczba zrobiła wrażenie na wszystkich. Jedni cieszą się z zaangażowania płocczan inni dopatrują się sfałszowanego głosowania. Czy to możliwe, żeby frekwencja w drugiej edycji BO była ponad sześciokrotnie wyższa? Czy weryfikacja, którą obecnie przeprowadza urząd miasta wystarczy, by rozwiać wątpliwości? Czy pod wpływem doniesień pochodzących z mediów jak również z samego urzędu nie należy głosowania unieważnić? Czy w końcu powtórzenie głosowania byłoby sprawiedliwym rozwiązaniem? Podczas gdy pytań jest wiele, odpowiedzi niestety brakuje. Postanowiliśmy przyjrzeć się nieco bliżej tej sprawie i o ewentualne wyjaśnienia poprosić szefową oddziału informacji miejskiej w urzędzie miasta – Monikę Maron-Kozicińską.
Zacznijmy od tego, że druga edycja już na etapie składania wniosków cieszyła się większym zainteresowaniem. Podczas gdy w trakcie pierwszej do urzędu napłynęło 77 projektów, w ramach BO 2014 było ich już 111. Suma zgłoszonych projektów nie była jednak nawet dwa razy taka jak podczas BO 2013, natomiast liczba głosujących zwiększyła się aż sześciokrotnie. Trzeba jednak wziąć tu pod uwagę fakt, że złożenie wniosku kosztuje zdecydowanie więcej czasu i wysiłku niż oddanie głosu.
Co wpłynęło na tak wysoką frekwencję?
Na popularność drugiej edycji Budżetu Obywatelskiego wpłynęła zapewne jego pierwsza odsłona, w trakcie której mieszkańcy dopiero poznawali tę ideę. Niewątpliwie na większą frekwencję miała wpływ również rezygnacja z działalności zespołu, który w pierwszej edycji, przyznając punkty, wybrał 10 jego zdaniem najlepszych propozycji. „Zwykli” mieszkańcy mieli więc do wyboru zaledwie 10 projektów, podczas gdy w ostatnim głosowaniu aż 70. Wobec tego, trzeba było być szczególnie wybrednym, by nie znaleźć przynajmniej jednego atrakcyjnego pomysłu. Trudno też nie dostrzec działań, które poczynił urząd miasta, by ułatwić mieszkańcom oddanie głosu. Urny, do których można było wrzucić formularz z popieranymi propozycjami były wystawione w galeriach handlowych, hipermarkecie Auchan, szkołach czy ratuszu. Ponadto można było oddać głos wysyłając sms, jak również wypełniając formularz w sieci, czyli krótko mówiąc nie wychodząc z domu. Samo głosowanie przez internet, w porównaniu do pierwszej edycji, było ułatwione. Ściągnięcie formularza i przesłanie go za pomocą poczty elektronicznej nie było konieczne. Wystarczyło na specjalnie przygotowanej stronie internetowej zaznaczyć 3 wybrane propozycje, a następnie wpisać swoje dane i kliknąć „wyślij”. Na podniesienie frekwencji niewątpliwie wpłynęło również obniżenie wieku mieszkańców uprawnionych do głosowania. Tym razem wystarczyło mieć skończone 16 lat, by móc wziąć udział w tych konsultacjach. Ile osób poniżej 18 roku życia oddało głos? Tego zapewne dowiemy się z raportu po zakończeniu drugiej edycji BO.
Skąd więc podejrzenia?
Niepokój wzbudzały już sytuacje, do jakich dochodziło w ciągu tych kilku dni, przeznaczonych na głosowanie. Każdy autor miał prawo lobbować za swoim projektem, przekonując mieszkańców, iż realizacja jego pomysłu jest właśnie najbardziej potrzebna. Pomysłodawcy promowali swoje propozycje w najróżniejszy sposób. Były duże bilbordy, akcje na portalach społecznościowych, w galeriach handlowych czy na Starówce, ale zdarzały się też sytuacje, które można określić jako dryfujące na granicy uczciwości. Jak nazwać bowiem kuszącą propozycję podniesienia oceny z zachowania, wysuwaną w kierunku dzieci, w zamian na zebranie poparcia dla istotnego dla szkoły projektu? Zapewne takie działanie nie łamało regulaminu, ale z czystą rywalizacją wiele wspólnego też nie miało. W tym przypadku słowo „oszustwo” byłoby jednak nadużyciem, w przeciwieństwie do sytuacji, którą opisaliśmy na łamach Dziennika Płockiego. Przypomnijmy, że w galerii handlowej agitatorka po uzyskaniu danych, zamiast spytać o popierane propozycje najzwyczajniej uciekła. Trudno postawić tezę, iż była to jednostkowa sytuacja. Mało tego, nie możemy mieć pewności, że osoby, które zbierały ankiety od płocczan, następnie, mając dane, nie przepisywały formularza z jednym popartym projektem, za którym same optowały, by celowo nie wspierać innych. Najwięcej jednak podejrzeń wzbudziła informacja, którą podała Monika Maron-Kozicińska, na łamach Gazety Wyborczej, o przesłaniu ok. 100 formularzy z jednego adresu IP. Taka sytuacja musi rodzić niepokój o prawidłowy przebieg głosowania. Można przypuszczać, że ktoś dysponował danymi osobowymi płocczan, które postanowił wykorzystać w celu fałszowania głosowania.
Weryfikacja
Czy można mieć pretensje do urzędu miasta, że określił takie zasady, które dały pole do popisu oszustom? Nie można było przecież przewidzieć, że takie rzeczy będą miały miejsce. Celem było w końcu zainteresowanie konsultacjami społecznymi jak największej liczby płocczan. Można powiedzieć, że urzędnicy, nie wprowadzając regulaminu rodem z wyborów powszechnych, wyszli do mieszkańców, ułatwiając im zabranie głosu. Niestety wśród płocczan najwyraźniej znaleźli się tacy, którzy postanowili wykorzystać te zasady w nieuczciwy sposób, by za wszelką cenę przeforsować wybrany projekt. Co teraz? Obecnie trwa weryfikacja głosów. Urzędnicy sprawdzili już czy nazwisko zgadza się z numerem pesel oraz czy formularze były poprawnie wypełnione. Następnie sprawdzą czy ktoś nie oddał głosu więcej niż jeden raz oraz czy uczestnicy tych konsultacji mieszkają w Płocku. Przy czym trzeba tu zaznaczyć, że jeśli ktoś wysłał formularz trzy razy, ale za każdym zaznaczył jeden projekt, to taki głos również jest ważny. Jeśli jednak w trakcie weryfikacji okaże się, że na jedne dane osobowe są dwa formularze, a na każdym po dwa czy trzy zaznaczone pomysły, wówczas żaden z nich nie otrzyma punktu. Ta zasada uległa zmianie. W trakcie głosowania mówiono nam bowiem, że w takiej sytuacji będzie się liczył formularz, który wpłynie jako pierwszy.
– Nie chcemy wybierać, które spośród głosów przesłanych do nas od jednej osoby są właściwe – czy te przesłane wcześniej czy później. Nie jesteśmy w stanie określić czy ktoś najpierw przesłał głos przez internet czy wrzucił do urny. Jeśli więc na jedne dane osobowe wpłynęło poparcie dla więcej niż trzech projektów, to taki głos jest nieważny – tłumaczy Monika Maron-Kozicińska odnosząc się do sytuacji, która miała miejsce w galerii.
A co z głosami osób, które zostały w dużej ilości przesłane z jednego adresu IP?
– Sprawdzamy czy numer pesel zgadza się z nazwiskiem. Nasz regulamin nie zabraniał wysłania wielu głosów z jednego IP. To może oczywiście budzić podejrzenia, bo domyślamy się, że w żadnym domu nie mieszka tyle osób. W takiej sytuacji jednak, jeśli numery pesel są poprawne, nie mamy powodów, by te głosy unieważniać – odpowiada szefowa oddziału informacji miejskiej. – Nie mogliśmy przewidzieć takiej sytuacji. Poza tym nie możemy zakładać, że wszyscy będą oszukiwać, bo kogo tak naprawdę głosujący chcieliby oszukać? Samych siebie? Urząd miasta nie da nikomu pieniędzy do ręki. Za te 5 mln zł zostaną zrealizowane projekty, które mają służyć dobru publicznemu czyli wszystkim, a nie tylko ich autorom. Więc kogo mielibyśmy chcieć oszukać? Ponadto 100 głosów stanowi niewielki procent przy ponad 44 tysiącach oddanych – dodaje.
Wątpliwości
Na podstawie tego zdarzenia rodzi się jednak wątpliwość czy takich sytuacji nie było więcej. Teraz nie możemy mieć pewności, czy ktoś, kto dysponował danymi osobowymi nie dopuścił się oszustwa w bardziej przemyślany sposób, wypełniając na przykład ankiety ręcznie. Dziś urząd miasta nie jest już w stanie sprawdzić czy formularz pani Kowalskiej przesłała rzeczywiście pani Kowalska.
– Jeśli ktokolwiek z płocczan chciałby sprawdzić czy oddany przez niego głos był ważny, to może się do nas zwrócić. Może do nas przyjść także osoba, która nie głosowała, by sprawdzić czy ktoś nie wykorzystał w BO jej danych. Tylko należy stawić się osobiście w urzędzie – mówi Monika Maron-Kozicińska. – My nie mamy podstaw, by zakładać, że ktoś chciał fałszować głosowanie, bo nie miałby interesu w tym oszustwie. Niezależnie od tego jaki pomysł wygra, jakość życia płocczan w tym mieście wzrośnie, bo zostanie zrealizowany kolejny projekt, który wskazali mieszkańcy – dodaje.
Czy na pewno mieszkańcy? Czy urząd właśnie nie powinien stać na straży, by za te 5 mln zł zostały zrealizowane projekty, które rzeczywiście wybrali płocczanie?
– Przy takiej liczbie głosów oraz naszej wnikliwej weryfikacji zakładam, że będą to właśnie projekty wybrane przez mieszkańców – mówi Monika Maron-Kozicińska.
Czy to oznacza, że głosowanie na pewno nie będzie powtórzone?
– Tego na dziś jeszcze nie możemy stwierdzić. Po zakończeniu weryfikacji będziemy wiedzieli ile głosów było nieważnych, co pomoże nam odpowiedzieć na pytanie o wpływ nieprawidłowości na wynik głosowania – odpowiada szefowa oddziału informacji miejskiej. – Moglibyśmy przekreślić wszystko i zacząć od nowa. Jeśli okaże się, że nieprawidłowości są bardzo duże, to niewykluczone, że taka decyzja zapadnie. Tylko czy warto? Czy nie zniechęci to obywateli do brania udziału w BO? Nie mogliśmy wszystkiego przewidzieć. Uznaliśmy, że im mniej obwarowań tym łatwiej. Przecież to jest obywatelska idea a my pracujemy dla mieszkańców. Jeśli jednak w przyszłości mieszkańcy będą od nas oczekiwać, by zasady były podobne do tych, jakie są w wyborach powszechnych, to tak też zrobimy, co zapewne niestety odbije się na frekwencji. Tym razem liczba głosujących to ponad 44 tysiące. Każda decyzja jaką podejmiemy może się komuś nie spodobać. Wyciągniemy wnioski na przyszłość, ale chciałabym też, by uczynili to płocczanie. Zdarzenia do jakich dochodziło wskazują na to, że nie chronimy swoich danych osobowych, a to bardzo ważne – mówi Monika Maron-Kozicińska.
Jak dowiedzieliśmy się w biurze prasowym, decyzję w sprawie Budżetu Obywatelskiego poznamy w najbliższych dniach. Być może nawet już jutro.