Do płockiego szpitala trafił jako zakażony koronawirusem. Wyzdrowiał. Wraz z bratem stara się pomóc innym chorym

Trafiło właśnie na niego. Kilka tygodni temu pan Leszek dowiedział się, że jest zarażony koronawirusem. Był pierwszym pacjentem z pozytywnym wynikiem na COVID-19 w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku. Ostatnio wraz z bratem oddał osocze w szpitalu MSWiA w Warszawie, aby pomóc innym chorym.

Kiedy wybuchła epidemia, nieustannie pojawiało się pytanie, czy to już…, czy koronawirus będzie w Płocku i w okolicach realnym zagrożeniem, kto okaże się tym pierwszym pacjentem w szpitalu, u którego wynik będzie pozytywny. Pierwszym pacjentem na oddziale zakaźnym – przypomnijmy – okazał się młody mężczyzna, student, mieszkaniec powiatu sierpeckiego.

Pechowy piątek trzynastego

W wieku 18 lat pan Leszek wstąpił w szeregi Ochotniczej Straży Pożarnej w Zawidzu Kościelnym, której historia sięga… 1907 r. – wtedy to właśnie orkiestrę parafialną przemianowano na strażacką, a jej członkowie stali się pierwszymi strażakami. Pasją pana Leszka jest muzyka, strażacka orkiestra dęta w Zawidzu Kościelnym, chociaż teraz czas musi dzielić inaczej z racji studiów w Łodzi, na Akademii Muzycznej im. Grażyna i Kiejstuta Bacewiczów.

Zapytany, czy wie jak się zaraził koronawirusem, od razu odpowiada, że to był piątek, trzynastego. Właśnie wrócił do domu, kiedy zadzwoniła do niego koleżanka.

– Jej wychowawca ze Szkoły Muzycznej II stopnia w Łodzi wrócił do Polski z Niemiec i nikomu o tym nie powiedział. W ten sposób zaraziła się najpierw ona, później ja.

Wówczas jeszcze nie miał żadnych objawów. Rodzina sama narzuciła sobie kwarantannę. Zadzwonili do sanepidu.

To nie jest choroba, na którą zapadają tylko starsi ludzie

U 20-parolatka gorączka pojawiła się po kilku dniach, taka jak przy grypie, 38,5 stopnia. Doszło osłabienie, brak apetytu. Ostatecznie trafił do Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Płocku. Dziś twierdzi, że w sumie było to już „dawno temu” i w tym szpitalu strasznie się… „wynudził”. Choroba obeszła się z nim w miarę łagodnie, w przeciwieństwie do innych członków rodziny.

– W pewnym momencie była taka sytuacja. Ja w izolatce, tata i brat, wszyscy w izolatkach – opowiada. Zachorowała również jego mama i babcia. Starsza pani trafiła na OIOM w płockim szpitalu. Jej wnuk zwraca uwagę na pojawiające się w przestrzeni publicznej komentarze: – Nie brakuje osób przekonanych, że koronawirus wcale nie jest taki niebezpieczny. Pytają po co te wszystkie obostrzenia…

Dodaje, że czuje się o wiele lepiej, ale wciąż jest osłabiony, podobnie inni członkowie rodziny. – Mój tata, który jest 50-parolatkiem, przez wiele lat był okazem zdrowia, nie chorował. Z powodu koronawirusa w warszawskim szpitalu spędził ponad trzy tygodnie. U mnie wyższa temperatura utrzymywała się przez dwa dni, u niego skakała, raz była wyższa, raz nieco niższa. Schudł 9 kg. Mama przeszła chorobę nieco łagodniej, ale też straciła na wadze kilka kilogramów. Koronawirus atakuje płuca. Pojawia się kaszel, są duszności. W taki sposób ta choroba przebiegała u moich rodziców – wskazuje pan Leszek.

Jak podaje sanepid, w powiecie sierpeckim mają 6 ozdrowieńców, na terenie Płocka i powiatu płockiego – 3. Ozdrowieńcem jest osoba, która przeszła chorobę, a kolejne testy na obecność koronawirsa dwukrotnie dały negatywny wynik. Pan Leszek twierdzi, że jest zdrowy, po prostu wciąż czuje się nieco osłabiony i musi dojść do pełni sił. Pierwsza myśl, kiedy otrzymał drugi negatywny wynik? – Wreszcie będę mógł wyjść pobiegać. Oczywiście w maseczce.

Dobrze wspomina pobyt w płockim szpitalu na Winiarach: – Byłem dla nich tym pierwszym pacjentem. Wśród osób z personelu nie dostrzegałem strachu, raczej ostrożność. Konieczne maseczki, lekarz w całym ekwipunku. Zachowany profesjonalizm.

Dawcy osocza

Wraz z bratem Jakubem, jako ozdrowieńcy, oddali osocze w stołecznym Centralnym Szpitalu Klinicznym Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. W placówce zdecydowano się na wyselekcjonowanie grupy 100 pacjentów chorych na COVID-19, aby podać im osocze oddane przez ozdrowieńców, następnie obserwować, u której grupy pacjentów działa najlepiej, z ciężką postacią choroby, czy we wczesnym stadium. Innymi słowy medycy liczą na to, że te przeciwciała wytworzone przez układ immunologiczny osób, które zaczęły zdrowieć, pomogą skutecznie zniszczyć wirusa u osób zakażonych. Dawcami osocza mogą być mężczyźni do 65 roku życia, w dobrym ogólnym stanie zdrowia i z podwójnym negatywnym wynikiem na obecność patogenu. Ponadto dawca i biorca osocza muszą być zgodni pod względem grupy krwi. Tę metodę, jak poinformował szpital, zastosowano np. w USA i we Włoszech.

Bracia zgłosili się do warszawskiego szpitala w tym tygodniu. – Regularnie oddaję krew. Niemal wszystko było identyczne, ankieta, także samo badanie przed pobraniem. Dzięki aparaturze następuje wkłucie pod skórę. Różnica w odniesieniu do normalnego pobrania krwi polega na oddzieleniu z niej osocza – wyjaśnia pan Leszek. W Warszawie powstało zdjęcie, które opublikowano na profilu OSP Zawidz. – Zrobiłem to zdjęcie dla swojej mamy, aby zobaczyła, że obaj z bratem żyjemy – śmieje się.

Teraz, już po wyjściu ze szpitala, głównie przebywa w domu. – Spędziłem w nim już ponad miesiąc, z małą przerwą na szpital – dopowiada. A co z jego koleżanką, która również była zakażona? Przebywała przez kilka dni w szpitalu, aż poczuła się lepiej i jako kolejny ozdrowieniec opuściła łódzką placówkę medyczną.

Mężczyzna do historii, która wydarzyła się tuż przed jego urodzinami, podchodzi ze sporą dożą spokoju. – Wychodzę z założenia, że nerwy to mszczenie się na własnym zdrowiu za głupotę innych.

Zarówno on, jak i brat, są młodzi, wyszli z choroby o wiele szybciej niż ich rodzice. Niemniej pan Leszek przekonuje: – Młodość młodością, koronawirusa lekceważyć nie wolno.