Rozstanie z Austrią, powitanie Słowacji

Janusz Radgowski kontynuuje maraton „Każdy ma swój Mount Everest”. Na 32. etapie skończył austriacką część swej podróży. Dzień później wjechał na teren Słowacji.

Przed pożegnaniem się z Austrią Janusz nie omieszkał podziękować wszystkim, którzy wspierali go na trasie etapów wiodących przez ten kraj. – Bardzo serdecznie dziękuję za zaangażowanie i pomoc, bez których nie mógłbym bezpiecznie przejechać Austrię – mówił Janusz. – Ani Konarzewski i Jerzemu Konarzewskiemu za cudowne chwile; Andrzejowi Lechowi za rady trenerskie i asekurację na trasie; Markowi i Renacie Strzemieczny za gościnę; Markowi Strzemieczny za asekurację na trasie; Poloni austriackiej; wszystkim, którzy byli na spotkaniu w klubie Utopia.

Na trzydziestym etapie Janusz liczyć mógł na asystę Polonii Sport. Nasz maratończyk narzekał wprawdzie na ból mięśni, ale pocieszające dla niego było, że w końcu zrobiło się na trasie bardziej płasko. Po drodze był czas na spotkanie z Olegiem z Ukrainy i na rozmowę z lokalnymi mediami. Jazda była ostra, chwilami bardzo szybka. Gościny po tej części trasy udzieliła Januszowi polska rodzina z mocno rozwiniętymi tradycjami patriotyczno-katolickimi.

Etap 31. był wyjątkowy, bo rozpoczął się i zakończył w Wiedniu. Większa część trasy przebiegała po Donau-Insel. Jazda chwilami przypominała karuzelę. W drodze naszemu maratończykowi towarzyszyły Beata i Sara czyli mama z córką. A także mieszkający w Wiedniu Grzegorz.

Po dotarciu do mety był czas na odpoczynek, a później na nocne zwiedzanie miasta i spotkanie z wiedeńską Polonią w klubie Utopia.

Drugi dzień pobytu w Wiedniu przeznaczony został nie tylko na regenerację sił, ale i na zwiedzanie miasta. A przede wszystkim tych jego części, które kojarzą się z Janem III Sobieskim – Wzgórza Kahlemberg i znajdującego się na nim kościoła. Po mszy świętej jest okazja, aby obejrzeć miejsce, z którego polski władca dowodził Odsieczą Wiedeńską. I zobaczyć z bliska pamiątki po naszym królu.

Etap 33. to wjazd na teren Słowacji. Na szczęście obyło się bez większych podjazdów. Janusz czuł się bardzo dobrze, a humor poprawiło mu pojawienie się nowego kierowcy. – Aż do Wadowic asekurował mnie będzie Jerzyk, który w 2014 roku jechał ze mną przez dziewięć dni z Krakowa do Sopotu – nie ukrywał radości Janusz Radgowski. – Przyjechał tutaj specjalnie, aby mi pomóc. Wielkie dzięki.