Wojciech Hetkowski ostro o kampanii SLD

Kawa okazała się być tylko pretekstem do zrobienia zdjęć, umieszczanych następnie na Facebooku, gdzie widzieliśmy ciągle te same twarze. Nie zawsze te, które powinny się tam znaleźć – komentuje kampanię wyborczą ponownie wybrany na radnego działacz Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Tegoroczne wybory samorządowe to pana osobisty sukces, ale jednocześnie porażka pańskiego środowiska czyli Sojuszu Lewicy Demokratycznej – zarówno w kraju jak również w naszym mieście. Gdzie pan upatruje przyczyny tak słabego wyniku?

Cieszę się, że ponownie uzyskałem mandat radnego i dalej będę mógł działać na rzecz lokalnej społeczności, która ponownie mi zaufała, za co bardzo dziękuję. Traktuję ten wynik rzeczywiście jako osobisty sukces. Tym bardziej, że teraz, startując z drugiego miejsca, miałem trudniejsze zadanie . Wszyscy dobrze wiedzą, że premia za pierwsze miejsce wynosi 20 czy nawet 30 procent. Słyszałem ostatnio wypowiedź jednego z wybitnych polskich socjologów, który tłumaczył, że społeczeństwo – idąc do wyborów – ma opcję listy. Generalnie jednak nie zna kandydatów na radnych. W związku z tym część głosuje na chybił trafił, jednak zdecydowana większość stawia swój krzyżyk przy pierwszym miejscu. Dlatego jestem dumny z faktu, iż udało mi się przekonać moich wyborców, by oddali głos właśnie na mnie, dzięki czemu odnotowałem najlepszy wynik spośród członków SLD, startujących do Rady Miasta. (startujący z listy SLD Jacek Jasion nie jest członkiem tej partii – przyp. Red). Nie jest to jednak wielka satysfakcja, ponieważ w tegorocznych wyborach SLD poniosło totalną, wręcz niewyobrażalną klęskę – chyba największą w historii Płocka. Pamiętam pierwszą Radę Miasta wybraną w wolnych wyborach, gdzie do przynależności do lewicy przyznawały się trzy osoby. Wówczas rada liczyła co prawda 45 osób, ale jednak było tam trzech naszych przedstawicieli. Teraz jestem ja oraz Jacek Jasion, o którym trudno powiedzieć, że jest człowiekiem lewicy. Do tego znalazł się na tej liście wbrew opinii wielu ludzi z SLD-owskiego środowiska. Oczywiście, gratuluję mu zwycięstwa. Mam nadzieję, że będzie dobrym radnym, aktywniejszym niż był w poprzedniej kadencji. Gdzie upatruję przyczyny słabego wyniku?

Dość aktywna kampania SLD ruszyła tak naprawdę, wraz z uruchomieniem mobilnych biur, już w zeszłym roku.

Zgadza się, jednak gdy podczas kampanii w 2010 roku prowadziliśmy również coś na kształt mobilnego biura, wówczas wynik wyborów do rady miasta był zdecydowanie lepszy, a ja jako kandydat na prezydenta Płocka uzyskałem 18,8 procent poparcia. Teraz, pomimo aktywnej kampanii, która według mnie miała bardzo powierzchowny charakter, wynik jest zatrważająco niski. Kampania SLD była mało konkretna. Cztery lata temu co tydzień zwoływaliśmy konferencję prasową, na której przedstawialiśmy konkretne rozwiązania dla Płocka. Były to sprawy związane z miejscami pracy, z budownictwem mieszkaniowym, służbą zdrowia czy układem drogowym. W tym roku kandydaci się tylko pokazywali. Wiele osób na pewno poświęciło sporo czasu na spotkania na przystankach czy przy badaniach chociażby wzroku, jednak zdecydowanie w tych działaniach zabrakło konkretu – takiego spięcia całej kampanii. Aż prosiło się, by po każdym tygodniu podsumować to, co się działo podczas akcji „SLD budzi Płock” i pokazać problemy, które mieszkańcy zgłaszali, wyciągnąć wnioski oraz spostrzeżenia dotyczące funkcjonowania miasta czy systemu politycznego w Polsce. Te kawy okazały się być tylko pretekstem do zrobienia zdjęć, następnie umieszczanych na Facebooku, gdzie widzieliśmy ciągle te same twarze. Nie zawsze te, które powinny się tam znaleźć. Również kampania polegająca na blokadach dróg została przeprowadzona tylko połowicznie. Nie wzbudziła większego zainteresowania płocczan, a w dodatku nie została zakończona postawieniem przysłowiowej „kropki nad i”, w postaci chociażby spotkania z władzami miasta, na którym zostałyby przekazane podpisy. W planie tej kampanii była również pikieta pod Kancelarią Prezesa Rady Ministrów czy Ministerstwem Infrastruktury i Rozwoju, której także zabrakło. Poza tym zostały popełnione błędy przy tworzeniu list wyborczych.

Pana zdaniem „jedynki”, o których niekiedy mówi się, iż są „lokomotywami” ciągnącymi innych za sobą, nie były trafione?

W moim okręgu była nietrafiona, skoro ze mną przegrała. Generalnie takie były opinie wielu ludzi, których spotykałem w ciągu ostatnich tygodni. Liderzy SLD-owscy zostali wypchnięci na dalsze lokaty, które skazywały ich na porażkę, pozbawiając siły pierwszego miejsca.

Czemu właśnie w okręgu nr 4 SLD nie postawiło na aktywną radną, do tego przewodniczącą Rady Mieszkańców Osiedla Łukasiewicza – Magdalenę Lewandowską, tylko oddało to miejsce Jackowi Jasionowi, o którym pan przed chwilą powiedział, że ciężko go nazwać człowiekiem lewicy, a w okręgu nr 2 pierwsze miejsce oddano mało znanemu Piotrowi Tollikowi zamiast radnej, szefowej komisji edukacji, zdrowia i spraw społecznych w poprzedniej kadencji – Bożenie Musiał?

To jest pytanie do ludzi, którzy osobiście podejmowali te decyzje, czyli do sztabu wyborczego oraz przewodniczącego rady miejskiej SLD w Płocku Arkadiusza Iwaniaka. W temacie list chciałbym jednak zwrócić jeszcze uwagę, że nasze hasło brzmiało „SLD Lewica Razem”, a ludzie nie dostali żadnego sygnału potwierdzającego tę ideę. Na naszych listach znajdowali się ludzie z partii Twój Ruch, o czym nikt nie wiedział. Jeżeli mieliśmy wykorzystywać potencjał drzemiący w wyborcach dawnego Ruchu Palikota, to powinniśmy dać im sygnał, że X, Y, Z właśnie stamtąd są. Warto wspomnieć, że pan Jasion również przyszedł do nas ze swoim środowiskiem, co także nie zostało zaznaczone, przez co wyborca nie otrzymał informacji, czemu lista ma taki kształt. Mówiliśmy, że na listach SLD znaleźli się związkowcy, gdy tymczasem ja sam nie wiem, który z kandydatów do nich należał. Podobnie ze środowiskami kobiecymi. Również nie było wiadomo, kto jest ich reprezentantem. W efekcie hasło kampanii Lewica Razem nie zostało niczym potwierdzone. Dodatkowo jeden z kandydatów, startujących z listy SLD, na swoich plakatach wyborczych flamastrem dopisywał, że jest niezależny, powodując jakieś niezwykłe zamieszanie w głowach wyborców. O tym, że listy zostały skonstruowane fatalnie, świadczy właśnie wynik wyborczy. Nie wierzę w to, by Magdalenę Lewandowską czy Bożenę Musiał, świetnie pracujące przez cztery lata radne, mocno osadzone w środowiskach, ludzie tak surowo ocenili, gdyby tylko dostały lepsze miejsca.

Czego jeszcze, pana zdaniem, zabrakło w tej kampanii?

Myślę, że nie potrafiliśmy wykorzystać ważnych w tej kampanii elementów. Jedynie dotknęliśmy problemów Orlenu. Zmarnowaliśmy wizytę Leszka Millera, który poszedł na targowisko, zamiast do związkowców Orlenu czy do ludzi, dla których Koncern stanowi pewną dotkliwość. Myślę że przyczyny porażki leżą w ludziach. Liczby są w miarę obiektywne. Gdybyśmy osiągnęli lepszy wynik, moglibyśmy powiedzieć, że mieliśmy właściwych kandydatów oraz prowadziliśmy dobrą kampanię. Taki wynik oznacza, że mieliśmy złych kandydatów oraz prowadziliśmy kampanię nietrafiającą do ludzi.

W efekcie sam przewodniczący płockiego SLD nie wszedł do Rady Miasta. To największy przegrany tych wyborów?

Nie wiem czy Arkadiusz Iwaniak czuje się przegrany. Być może jego wynik jest dla niego satysfakcjonujący. Ja jestem bardzo mocno rozczarowany wynikami do Rady Miasta i do sejmiku. Chcę zwrócić uwagę na pewną prawidłowość. W wyborach 2010 roku wypadliśmy całkiem przyzwoicie. Mam świadomość, że ja nie wszedłem wówczas do drugiej tury, ale wynik nie był najgorszy, szczególnie liczba mandatów, jaką uzyskaliśmy. Od tego czasu jednak ponosimy kolejne klęski. Od 2011 roku nie ma w Sejmie przedstawiciela SLD z płockiego regionu. Niestety, nie wyciągnięto żadnych wniosków po tamtych wyborach. Czemu nie postawiliśmy wówczas na ludzi, którzy gwarantowaliby dobry wynik? A chcę przypomnieć, że do uzyskania mandatu poselskiego zabrakło zaledwie 1200 głosów. Potem przyszła klęska w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Myślę, że SLD niepotrzebnie odpuściło tę kampanię. Tych wyborów nie wolno przegrywać w tak rażący sposób. Wybory do sejmiku, choć nie ma jeszcze oficjalnych wyników, pozbawiły nas przedstawiciela. Kampanii do sejmiku w ogóle nie było, pomijając bilbordy kandydatki oraz ulotki kandydata, zresztą ciężko pracującego w moim okręgu. Niestety muszę to powiedzieć – zmarnotrawiliśmy dorobek wielu wielu lat. Pewnie nie najwyższy, ale dający nam trzecie miejsce. Dziś jesteśmy czwartą siłą, jeśli w ogóle możemy nazwać siebie siłą.

Zmieni się wobec tego zarząd płockiego SLD?

Nie ja o tym decyduję. Oczekuję jednak, że w najbliższym czasie zbierze się zarząd partii, którego nawiasem mówiąc jestem członkiem, i dokona rozliczenia kampanii wyborczej. Zgodnie z deklaracjami, które miały miejsce na ostatniej radzie miejskiej przed wyborami, kiedy Arkadiusz Iwaniak powiedział, że wraz ze sztabem bierze osobistą odpowiedzialność za wynik wyborów. Trudno będzie udowodnić, że ten wynik jest satysfakcjonujący. Mnie te wybory, choć uzyskałem mandat radnego, absolutnie nie satysfakcjonują. Czekam z niecierpliwością na zwołanie rady miejskiej, a może i konwencji.

I oczekuje pan, że Arkadiusz Iwaniak poda się do dymisji?

W cywilizowanych demokracjach zwykle tak się dzieje. Ja na przykład przegrywając wybory w 2010 roku oświadczyłem, że nie będę ubiegał się o elekcję w roku 2014, ponieważ oceniłem swoje szanse na bliskie zeru.

W takim razie dlaczego pana nazwisko ponad rok temu znalazło się wśród dwóch innych nazwisk działaczy SLD, ogłoszonych przez przewodniczącego Arkadiusza Iwaniaka, jako ubiegających się o „nominację” na kandydata w wyborach na prezydenta Płocka?

To był jakiś zabieg socjotechniczny, polegający na tym, że będziemy się mierzyli w prawyborach. Zostałem zgłoszony przez swoje koło, ale gdy stwierdziłem, że byłoby to nieuczciwe w stosunku do ludzi uczestniczących w prawyborach, którzy mieliby się wypowiedzieć na temat kogoś, kto nie ma najmniejszego zamiaru kandydować na prezydenta, wycofałem się z tego. Poza tym nie widziałem możliwości przeprowadzenia w sposób prawidłowy takich prawyborów. Musiałoby to być bowiem badanie opinii publicznej, przeprowadzone przez profesjonalną firmę, co pociągałoby za sobą koszty, na jakie SLD nie było stać. Wiarygodność tego typu badań, przeprowadzanych amatorsko, jest podobna do tej, jaka towarzyszy internetowym sondom, robionym przed wyborami przez różne portale. W jednej z nich wynik wskazywał, że Marek Owsik ma poparcie rzędu 60 procent. Ostatecznie dostał 1,5 procent głosów. Nie chciałem uczestniczyć w takiej farsie.

W przyszłym roku wybory parlamentarne. Co pana zdaniem należałoby zrobić, by nie ponieść następnej porażki?

SLD musi przede wszystkim dokonać bardzo rzetelnej, prawdziwej analizy tego, co w ostatnim czasie się wydarzyło. Bez owijania w bawełnę, ale też bez szukania kozłów ofiarnych, Myślę o wyborach parlamentarnych, uzupełniających do Senatu, eurowyborach czy właśnie ostatnich wyborach samorządowych. Muszą nastąpić zmiany personalne na wszystkich szczeblach. Każdy z nas pracuje na ten wynik – tę ocenę SLD. Nie można powiedzieć, że zawalił pan Miller czy pan Iwaniak. Wokół nich stoi wielu ludzi, którzy po prostu nie potrafią prowadzić SLD w taki sposób, żeby dotrzeć do elektoratu. A ten jest moim zdaniem potężny, biorąc pod uwagę chociażby fakt, że aż 17 procent ludzi w Polsce żyje na pograniczu ubóstwa. Ponadto są obszary, których nie podejmuje żadna partia, bo są dla nich niezręczne. Są to sprawy związane ze służbą zdrowia, ze stosunkami Państwo – Kościół czy z polityką socjalną. SLD musi podchodzić zdecydowanie do tych spraw, nie bojąc się atakować. Nie chodzi o krytykowanie dla krytyki. Trzeba pokazywać to, za czym realnie jesteśmy. Podając przykład Płocka – w wielu miejscach popieraliśmy pomysły prezydenta Nowakowskiego, bo były zgodne z naszym programem oraz zgodne z oczekiwaniami ludzi. Bywało jednak, że głosowaliśmy przeciw, tworząc nawet koalicję z PiS. Tak było w przypadku podwyżki cen wody czy biletów. Musi nastąpić analiza tego, co się przez kilka lat zdarzyło. Musimy przestać manipulować sondażami, ciesząc się z 14 procent, których rzeczywiście nie mamy. Nie możemy się zachłystywać tym, że mamy burmistrzów czy wójtów, ponieważ zazwyczaj te osoby zostały wybrane ze względu na swoją osobę, a nie szyld SLD.

Zmieniając stronę płockiej sceny, to w nowo wybranej radzie zabraknie również Mirosława Milewskiego. Jest pan zaskoczony wynikiem, jaki osiągnął były prezydent?

Myślę, że zaskoczony jest przede wszystkim pan Milewski. Człowiek z jego pozycją i nazwiskiem mógł liczyć na poparcie rzędu 8-10 procent. Przegrał jednak wybory w 2010 roku, a Płock po nich zmienił się na korzyść. Niewątpliwie prezydent Nowakowski, dla każdego trzeźwo patrzącego na sprawę człowieka, jest znacznie wyżej pozycjonowany jako prezydent Płocka, niż był Milewski. I to znalazło potwierdzenie w wyborach. Nie znam co prawda zakamarków jego umysłu i duszy, ale zapewne chciał coś sprawdzić. Tak jak ja w 2010 roku. To sprawdzenie w jego wydaniu okazało się dosyć przykre. Myślę, że liczył na więcej. Dodatkowo, mając za sobą nazwisko oraz rozpoznawalność na bardzo wysokim poziomie, nie wszedł nawet do Rady Miasta. Bardzo źle ocenił wyborców, proponując w swoim programie rzeczy z pogranicza science fiction – likwidację kolejek do lekarzy, dopłaty do sanatoriów, 50-procentowe dopłaty do leków. Te propozycje są czymś z pogranicza paranoi.

Mirosław Milewski był radnym, z którym chyba najczęściej ścierał się pan podczas sesji Rady Miasta poprzedniej kadencji. Będzie panu brakowało takiego adwersarza, czy raczej cieszy się pan z jego nieobecności?

Milewski jest barwną postacią. Obserwowałem jego karierę od roku 1990 roku, gdy był najmłodszym radnym, aż do jego ostatniego wystąpienia na sesji. Moim zdaniem ostatnie cztery lata były w jego wykonaniu próbą atakowania za wszelką cenę, a nawet robienia ludziom wody z mózgu. Pamiętam jak podczas kampanii w 2002 ogłosił, że zmniejszy zadłużenie. Co zrobił – wszyscy wiemy. Następnie pełną odpowiedzialnością za zadłużenie oraz wysokie koszty obsługi tego, co powstało przez osiem lat jego kadencji próbował obarczyć prezydenta Nowakowskiego. Czy będzie mi go brakowało? Szkoda, że nie znalazł się w tej radzie, ponieważ jego doświadczenie oraz znajomość miasta dawałaby okazję do refleksji rządzącemu prezydentowi.

Myśli pan, że rzeczywiście były prezydent wycofa się z polityki?

Myślę, że tak. Nie sądzę, by wstąpił do PO, SLD czy PSL. Do PiS pewnie nie ma powrotu po osiągnięciu słabego wyniku. Nie jest charyzmatyczną osobą, która pociągnęłaby to stowarzyszenie. Ponadto przykład Samorządnych pokazuje, że nie można utworzyć stowarzyszenia na okoliczność wyborów. Trzeba pracować przez kilka lat. Muszę przyznać, że wynik Samorządnych był dla mnie szokujący. Nie spodziewałem się tak słabego rezultatu. Podobnie zresztą, jak wynik pani Iwony Wierzbickiej, która od 2010 cofnęła się o lata świetlne.

Rozmawiała Joanna Tybura